Z wolnych przemyśleń – masz kalendarz ? Ale taki prawdziwy, z kartkami, co to trzeba było wyciąć jakąś małą porcję lasu abyś Ty ogarniał, który jest dzień tygodnia. Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez kalendarza, wszystko miałam zawsze pozapisywane, po planowane, nie było miejsca, żebym jakiegoś terminu nie dopilnowała. Nie, żebym była osobą zorganizowaną, to kalendarz właśnie pozwalał mi przetrwać w morzu obowiązków i w jakiś tam sposób dyscyplinował ten cały chaos. Od jakiegoś czasu terminarz poszedł w kąt, zaczęłam zwracać uwagę, że większość rzeczy po prostu notuję w telefonie – albo to obowiązków mam coraz mniej.
Przez moment myślałam, ze jestem taka nieodpowiedzialna, nie mam tego kalendarza, przecież każdy szanujący się człowiek sukcesu : ) powinien takowy posiadać. Stwierdziłam, że zrobię psikusa – trochę sobie, trochę tej całej technologii i wraz z początkiem nowego roku zaopatrzyłam się w tę papierową formę organizacji.
Wszystkie notatki, terminy, spotkania lądowały w kalendarzu. Wszelkie spostrzeżenia były zapisywane na bieżąco za pomocą prawdziwego oldskulu – długopisu.
Z początku najbardziej przeszkadzała mi waga mojego postanowienia – ten kalendarz trochę ważył, tęsknym wzrokiem spoglądałam w kierunku telefonu który aż prosił żebym wpisała do niego jakieś przypomnienie. Wytrzymam, stwierdziłam.
Problem zaczął się w momencie, w którym, pomimo zapisywania wydarzeń, zapominałam do owego kalendarza zaglądać i sprawdzać terminów. Postawiłam na kolorowe karteczki – nie pomogły. Ale to ja jestem technologicznie rozpieszczona, to nie powód by rezygnować.
Poważnie zastanawiać się zaczęłam w momencie, w którym na jakimś spotkaniu wyjęłam swój kalendarz, jak gdyby nigdy nic położyłam na stole i zajęłam się poszukiwaniem długopisu w czeluściach mojej torebki. Kiedy po paru minutach poszukiwań w końcu mi się udało, podniosłam głowę szukając kontaktu wzrokowego z prowodyrem spotkania i wtedy stało się to. Poczułam na sobie ten wzrok.
Mimowolnie uniosłam głowę wyżej i spotkałam się z nimi. Wysoko uniesionymi brwiami. Wow, pomyślałam, chyba coś jest nie tak. Demoniczny wzrok wędrował z mojej twarzy na kalendarz i odwrotnie. Chyba straciłam wiarygodność.
A wszyscy mówili „po co Ci iPad?” i teraz mam!
Naprawdę jesteśmy już tak technologicznie zaawansowani, że głupi papierowy kalendarz wzbudza sensację ? Czy wszystko już musi być elektroniczne? Niech google wyręcza nas we własnoręcznym pisaniu a w końcu i myśleniu, to za chwilę nie będziemy musieli w ogóle przyjmować do wiadomości jakichkolwiek informacji, bo jakaś super mądra aplikacja zrobi to za nas.
Ale to jest właśnie fajne.
Mimo tego, że przyzwyczaiłam się, że moja torebka jest stosunkowo cięższa o pareset gram, które waży kalendarz no i wszelkie śmieci, które do niego wkładam, bo PRZECIEŻ MOGĄ SIĘ PRZYDAĆ. Wybieram aplikację – mniej waży, wszystko się zmieści i, co najważniejsze, ona mi dzwoni przypominając o spotkaniu! Albo, że mam coś zrobić, gdzieś pójść, piękna sprawa ! A potrzebnym śmieciom zawsze mogę zrobić zdjęcie i mam wszystko w jednym miejscu. Kocham nasze czasy.