Siedzisz sobie człowieku w błogim spokoju, twój smartfon obok Ciebie, całkiem najedzony, nic nie pika, nie stęka, jesteś na wyższym levelu szczęścia, wszelkie potrzeby masz zaspokojone, myślisz sobie, o naiwny, że dziś już nic nie zmąci tego błogostanu.
W planach masz wyjazd do znajomych, na weekend, za miasto więc chillout. Leniwie kończysz pakowanie, buty na stopach, okulary na głowie, Twój wzrok leniwie błądzi po mieszkaniu w poszukiwaniu kluczyków od samochodu, tylko je znajdziesz i wychodzisz, w końcu parking masz wykupiony jeszcze tylko przez 5 minut, a na Twojej ulicy strażnicy parkomatu w tym miesiącu szczególnie chcą wyrobić premię
I wtedy w Twojej głowie zapala się żarówka – czy zabrałem ładowarkę ?
Przeszukujesz torbę w poszukiwaniu życiodajnego kabla i nic. Nie masz. Wtem rzucasz się w wir poszukiwań – najpierw gniazdka, potem szuflady, wszystkie stoliki, a może pod poduszką ? Nic z tego. Zegar tyka nieubłaganie, parking kończy się już za chwilę a Ty przecież nie możesz wyjść bez ładowarki!
Dzwoni telefon, pospieszają Cię. Wiesz, że musisz już wyjść, nie potrafisz działać pod presją. Jeszcze tylko sprawdzę w łazience, a może w przedpokoju, Twój telefon znów dzwoni, która to już godzina? GDZIE JEST TA PRZEKLĘTA ŁADOWARKA ???!!!
Koniec. Koniec czasu, wiesz że musisz już iść, już nic nie zrobisz. Pełnym nadziei wzrokiem jeszcze błądzisz po mieszkaniu tę ostatnią minutę, myślisz – może leży gdzieś na wierzchu, może na mnie zerka skądś, może czeka… przecież wie, że będzie potrzebna.
Nie ma. Zrezygnowany idziesz do drzwi i maszerujesz do samochodu z torbą przewieszoną przez ramię i smartfonem w kieszeni. Wiesz już, że podjąłeś złą decyzję, że mogłeś jeszcze chwilę poszukać, może parę minut a Twój wieczór na pewno wyglądałby inaczej.
Podchodzisz do samochodu widząc już z daleka przyspieszajacych parkingowych czekających tylko na te parę minut spóźnienia, przekręcasz kluczyk w stacyjce, zapalasz światła tym razem nie włączasz radia. Twoje myśli zamiast skupić się na drodze, wędrują w zupełnie inną stronę.
Co wyłączyć, żeby telefon padł możliwie jak najpóźniej.
Całe szczęście w bagażniku masz komputer, przynajmniej facebooka nie będziesz sprawdzał gorączkowo, narażając tym samym smartfona na szybki sen. W zasadzie to najlepiej wyłączyć dane pakietowe no i wifi, bo po co, w końcu laptop to komputer podręczny, możesz z nim chodzić pod pachą przez weekend. Całe szczęście sztukę wyłączania zbędnych aplikacji masz już opanowaną.
Najlepiej też ostrzec znajomych, no i rodzinę, żeby do Ciebie nie dzwonili przez te dwa dni. Niech nie piszą też smsów, bo po co. Przestań się łudzić, dobrze wiesz, że bateria nie wytrzyma nawet do północy.
Ogarnięty niemocą, zrezygnowany patrzysz nieobecnym wzrokiem przed siebie, byleby tylko jechać prosto i nikogo nie potrącić, w zasadzie zaczynasz się zastanawiać po co tam w ogóle jedziesz, kto by chciał spędzić weekend za miastem, bez telefonu ? Następnym razem zastanowisz się dwa razy, zanim się zgodzisz. W sumie ci znajomi nie są znowu tacy fajni i widziałeś się z nimi niedawno i nic by się nie stało, gdybyś nie pojechał. I okolica jakaś szemrana, komary gryzą, nie nie nie, to nie dla Ciebie.
Chyba czas zupdate’ować piramidę potrzeb ;-)
Ja potrafię co jakiś czas wyłączyć telefon, świat się nie zawali, a każdy powinien móc od czasu do czasu odetchnąć bo po prostu absorbuje on za dużo czasu, zdecydowanie za dużo…